Mata umie, ale mu się nie chce. Recenzja "Młodego Matczaka".

                                                                         fot. Zuza Krajewska


 1 października miała miejsce najgłośniejsza rapowa premiera tego roku. Czy "Młody Matczak" utwierdził pozycję Maty na scenie krajowej? Trudno się zgodzić z tym stwierdzeniem. Oczywiście, płyta przyjęła się bardzo dobrze i nie można jej odmówić, że jest całkiem przyjemna w odsłuchu.  Problem w tym, że całość brzmi, jakby Michałowi się po prostu... nie chciało?

    Oczekiwania przedpremierowe były oczywiście ogromne. Nie tylko dlatego, że Mata to według statystyk najpopularniejszy polski artysta, ale także dlatego, że single rozbudziły nasze apetyty. Wszystkie kawałki wypuszczone przed 1 października (może oprócz "La la la (oh oh)", które z założenia miało być luźnym trackiem) były wyśmienite i pokazywały, że Mata robi coś naprawdę wielkiego. Tam było wszystko: ciekawy koncept, technika, niesamowite flow oraz teledyski na takim poziomie, że poczuliśmy powiew amerykańskiego rapu w Polsce. Mata pokazał, że jeśli chce, to umie. 



    Niestety, płyta jako całość w żaden sposób nie dojechała poziomem do singli. Zacznijmy od kompozycji: "Młody Matczak" miał być opowieścią o dorastaniu, o życiu Michała po "100 dni do matury". Tyle że, tak naprawdę, ten krążek nie przedstawia żadnej spójnej historii, czy nawet zbioru przemyśleń. Na trackach słyszymy głównie o imprezach, używkach, sławie oraz miłości. Nowe, nie znałem. To stawia Matę na równi z wszystkimi raperami, a przecież dotychczas to właśnie ciekawe spojrzenie na świat stanowiło atut Matczaka. Układ samych tracków na płycie jest chyba przypadkowy. Jedyne spójności to umieszczenie rymujących się "Faka" i "Szmata" obok siebie, podobnie dwóch lovesongów  - jeden po drugim. Znaczenia skitów doszukuję się do teraz. Rozumiem, gdyby byłby to mixtape, ale po tematycznej płycie naprawdę można spodziewać się więcej. 

    Największą bolączką krążka są jednak teksty. Brzmią po prostu, jakby były pisane na kolanie. Michale - budowanie zdań złożonych z trudnych nazw potraw i alkoholi nie jest ani nowatorskie, ani przyjemne. Ciekawych gier słownych ze świecą szukać, podobnie jak wyszukanych porównań czy odkrywczych przemyśleń. Wystarczy powiedzieć, że w utworze "Kurtz" skleił taką wiązankę, że słuchacze do teraz zastanawiają się, czy to błąd logiczny, czy jakiś ukryty przekaz. To smutne bo wiemy, że jak Mata chce, to umie. Zrobił to na "Patointeligencji", "Konkubinacie", nie wspominając o "Patoreakcji", która stanowi w tym momencie chyba jego magnum opus. Michał ma jednak to do siebie, że nie zawsze mu zależy, i woli stworzyć kolejnego bujającego letniaczka niż jakiś ambitniejszy tekstowo projekt. Szkoda.



    Jeśli chodzi o występy gościnne, to moje odczucia są mieszane. Z jednej strony mamy tutaj rapowych celebrytów z pierwszych stron gazet pokroju Taco, Quebo i Malika, którzy zdecydowanie podnoszą poziom tracków. Problemem jest fakt, że sami często po prostu przyćmiewają swoimi tekstami główną gwiazdę ("Kurtz" został na przykład uratowany przez występ Taco). O wkładzie Popka czy chłopaków z Gombao 33 nie będę wspominał, zwrotki całkowicie do zapomnienia.

    Niezależnie od technicznego poziomu płyty, została ona przyjęta raczej pozytywnie. Operując już na takich liczbach jak Mata, liczy się przed wszystkim przebojowość, charyzma i melodyjność, a tego Michałowi nie brakuje. Pomijam fakt, że same single ratują płytę i podnoszą jej poziom, dzięki czemu nie mówimy tutaj o typowym średniaku. Gorzej, że w samym środowisku rapowym udowodnił, że może i sukcesy osiąga, ale polskim Eminemem nie jest na pewno. Szkoda, bo w czasach, gdy na topkach lokat muzycznych brylują Kizo czy Sobel, Mata mógł udowodnić, że technika w rapie nadal jest ceniona. Przecież wiemy, że umie. Gdy wypuścił "Patoreakcję" wszyscy zbierali szczęki z podłóg i mówili: "tak, on zasługuje na bycie nazywanym najlepszym". Szkoda tylko, że w kluczowym momencie zaciągnął hamulec.



    Jak prezentuje się wizja przyszłości muzycznej Matczaka? Stracił już przecież łatkę tego chłopaka piszącego o licealnym życiu. Teraz musi się obronić własnym ja. Nie jest to nieosiągalne, gdyż jak udowodnił chociażby na "Szmacie" (moim zdaniem najlepszy track na płycie) nadal stać go na ciekawe przemyślenia i nowatorskie spojrzenie na różne tematy. Musi to być jednak norma, a nie przebłyski pojawiające się na tle tekstów o piciu i zabawie. Inaczej Mata utonie w morzu nijakości.
Michał Kubala

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jak Oki przebranżowił się na mainstream. Recenzja "PRODUKT47".

Pezet powraca z singlem. O kazusie nieprzemijającej gwiazdy poskiego rapu.

Nostalgiczny spacer ulicami Warszawy, akt I. "Trójkąt warszawski" po 8 latach.