Duszna atmosfera, latające flaki i wszechobecny strach - czym jest horrorcore?


okładka płyty "Redrum", fot/rys. Kovv4lsky/slash.97

  Po zeszłorocznej premierze płyty Słonia  "Redrum", która w pewien sposób dostała się do mainstreamu z pomocą mediów społecznościowych, wiele osób pierwszy raz zetknęło się z podgatunkiem rapu, jakim jest horrorcore. I osłupieli z przerażenia. Tutaj piosenka o wielkim potworze niszczącym ziemię, tam kawałek o nienawiści do całego gatunku ludzkiego, a wszystko zakończone "Złoniem", który namawia do hejtu, kradzieży i przemocy. W tym artykule postaram się przybliżyć wam samą kulturę horrorcore'u oraz pokazać, że... diabeł straszniejszy niż go malują.

    By mieć jakiś punkt odniesienia, warto poszukać genezy omawianego gatunku, czyli turpizmu. Turpizm to zabieg literacki, polegający na wprowadzeniu do utworu bądź dzieła licznych elementów brzydoty i ohydy. Wszechobecne są krew, zniszczenie i śmierć. Ma to na celu jak najwierniejsze odwzorowanie rzeczywistego, brudnego, pełnego zła świata, a także wywołanie swoistego katharsis, czyli oczyszczenia w odbiorcy. Jak nietrudno się domyślić, przedstawiciele turpizmu nie byli zbyt popularni, gdyż ich dzieła trafiały raczej do wąskiej, niszowej grupy publiczności, a nie do przeciętnego człowieka. No dobra, ale co sztuka ma wspólnego z rapem?



    O dziwo, całkiem sporo. Horrorcore jest bowiem gatunkiem, który garściami bierze z turpizmu. By zrozumieć czym jest omawiany gatunek, najlepiej moim zdaniem sięgnąć po utwór Floral Bugsa o wymownym tytule... "Turpizm", który moim zdaniem można uznać za program ideowy horrorcore'u. Przekaz kawałka jest prosty: główne założenia gatunku to odrzucenie sielankowej tematyki na rzecz ciężkiego i brudnego klimatu ("Wybieram brud i błoto nie różową codzienność".) 

    Kto reprezentuje horrorcore w Polsce? Dawniej do jego wyznawców zaliczać mogliśmy grupę Kaliber 44, skupmy się jednak na współczesnym rapie. Tutaj zaś niepodzielnie rządzi Słoń. Poznański raper swoim debiutanckim krążkiem "Chore Melodie" zyskał pewien rozgłos w mainstreamie i od tego czasu wydaje kolejne płyty osadzone w mrocznym klimacie. "Demonologia", "Mutylator" czy zeszłoroczny "Redrum" to tylko część jego szerokiej dyskografii. Dla wielu niedzielnych słuchaczy horrorcore = Słoń. Mimo niewątpliwie wysokiej pozycji Wojtka na scenie, warto przyjrzeć się jeszcze kilku zawodnikom.

    Nasze oczy kierują się w stronę wytwórni Słonia, Brain Dead Familii. Label ten gromadzi bowiem raperów operujących w tej samej tematyce. Do najważniejszych person w BDF należą Floral Bugs, który niewątpliwie posiada jedno z najlepszych flow w Polsce, czy młody talent Opał. Z mniejszych graczy uwagę przyciąga Kodein, który co prawda nie wypuścił jeszcze debiutanckiego krążka, jednak jego głos, który usłyszeć można na gościnnych występach, przyprawia o dreszcze. Wybór nie jest może ogromny, ale na Słoniu horrorcore się nie kończy.


    Zbliżając się do końca, trzeba odpowiedzieć na jedno z ważniejszych pytań, które pewnie zadaje sobie osoba niezaznajomiona z tematem - "no dobra, ale czego KONKRETNIE można spodziewać się po horrorcorze?". Przede wszystkim nieskazitelnej techniki i wybitnych gier słownych. Gatunek ten nie przyciągnie słuchaczy melodyjnością czy prostotą, musi więc postawić na formę. Niektóre porównania pojawiające się w utworach wywołują efekt "wow", a kolejne linijki nawijane są tak szybko, że bez włączonego tekstu łatwo się zgubić. Oczywiście mnóstwo jest odwołań do popkultury i historii (nie ma przecież nic przyjemniejszego od szybkiego opisu średniowiecznych tortur), więc znajomość kontekstu zawsze mile widziana.

    Co ważne, horrorcore nie jest robiony wyłącznie na jeden sposób, posiada swoje lżejsze odmiany. Na przykładzie: jeśli dopiero rozpoczynacie przygodę z twórczością Słonia, radzę wam zacząć od płyty "Redrum". Kawałki takie jak "X" czy "Czerwony Rum" oczywiście są dużo bardziej wulgarne i bezpośrednie od klasycznego rapu, nie wywołają jednak szoku estetycznego w słuchaczu. Krążek "Mutylator" jest zaś przeznaczony dla prawdziwych zapaleńców o nerwach ze stali (do dzisiaj "Ballada o zabarwieniu gastronomicznym" wywołuje u mnie ciarki).

    Do najciekawszej formy stosowanej w horrorcorze moim zdaniem należy storytelling, czyli opowiadanie w utworze jakiejś historii, w tym przypadku rodem z horrorów. Niektóre z nich potrafią być naprawdę szokujące. W "Amore Amore" poznajemy miłosną historię Jacka i wnuczki wiedźmy,  "Love Forever" opowiada o ślubie mężczyzny ze... zwłokami własnej kochanki, a na najmocniejszym utworze Słonia, "Balladzie o zabarwieniu gastronomicznym" główny bohater..., o tym musicie posłuchać już sami, emocje gwarantowane.


    Należy jednak pamiętać: horrorcore nie jest dla wszystkich. Większość słuchaczy po prostu odbije się od tego typu twórczości i pozostanie jej jedynie niesmak. Fani cięższych klimatów mogą jednak poczuć się tu jak u siebie. Do której grupy należysz? Najlepiej przekonać się na własnej skórze, a idealna okazja do tego pojawi się  już niedługo, gdyż 26 listopada BDF wydaje wspólną płytę, gdzie posłuchać będzie można wszystkich ważniejszych graczy z tego gatunku. Kto wie, może zagościcie w świecie latających flaków na dobre?

    Michał Kubala


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jak Oki przebranżowił się na mainstream. Recenzja "PRODUKT47".

Pezet powraca z singlem. O kazusie nieprzemijającej gwiazdy poskiego rapu.

Nostalgiczny spacer ulicami Warszawy, akt I. "Trójkąt warszawski" po 8 latach.